Wiedza zawarta w pańskiej książce wydaje się być
solidnie zweryfikowana. Wielu czytelników może być jednak zaskoczonych lub
zdezorientowanych jej treścią, nie pokrywa się ona bowiem z dotychczasowym
poglądem na te tematy prezentowanym przez lekarzy czy media.
-
To prawda, generalnie treść książki, nie pokrywa się z utartymi poglądami. Ale
czy dotychczasowy model leczenia, oprócz tego, że jest coraz bardziej
kosztowny, zmienił cokolwiek na lepsze w aspekcie zachorowalności i
umieralności z powodu chorób przewlekłych? Jeśli mogę w tej kwestii mieć własną
opinię to uważam, że czas aby model ten zmienić. Na taki, w którym dominuje
leczenie prewencyjne, a nie leczenie poprzedzone tzw. wczesnym wykryciem. Mówię
tak zwanym, albowiem choroby przewlekłe nie rozwijają się w ciągu doby, ale
latami, które odmierzają nierzadko dekady. Tak więc żeby je zauważyć na
diagnostycznym ekranie potrzeba czasu oraz widocznego objawu choroby, który
świadczy wyłącznie o wieloletnim postępie choroby. Oznacza to, że guz
nowotworowy nie jest chorobą nowotworową, złogi w tętnicach nie są miażdżycą, a
trzęsący się kciuk w Parkinsonie nie jest chorobą Parkinsona. To są wyłącznie
symptomy. Natomiast sama choroba to nie tylko jakiś tam symptom, a
skomplikowany proces, w skomplikowanym organizmie człowieka. Fakt, który
medycyna konwencjonalna wygodnie pomija. Stąd też przyjąć należy, że jej model
leczenia jest zbyt uproszczony. I jest to jedna z “tajemnic”, która wyjaśnia,
dlaczego to, co może być i jest uleczalne, pozostaje wciąż nieuleczalne.
Nie
powinno podlegać jednak dyskusji, że niektóre z metod leczenia, stosowane w
medycynie konwencjonalnej mogą, w przypadkach doraźnych uratować życie. Na
przykład, kiedy miejsce mają zawał lub atak astmy, kiedy z powodu nieleczonej
poprawnie miażdżycy należy usunąć kończynę. Natomiast jeśli chodzi o
skuteczność jej metod leczenia w przypadku chorób przewlekłych, to nie jest to
medycyna, której powierzyłbym swoje ciało. Osobiście jestem za prewencyjnym
leczeniem, bo i takie istnieje. Problem w tym, że wciąż jest ono generalnie
nieznane: ani akademicko wykształconym lekarzom, ani ich zdezorientowanym
nawałem informacji pacjentom. Marzeniem moim jest aby to zmienić.
Czym medycyna ekologiczna różni się
od tradycyjnej i skąd ta nazwa?
-
Myślę, że doskonale wyjaśnił to w wstępie do profilaktyki cytowany na mojej
stronie (www.maslanky.org) dr T.A. Dorman z USA. Tu natomiast mogę dodać,
że medycyna ekologiczna jest wiedzą, która rozpatruje zdrowie i choroby
człowieka z perspektywy środowiska. Nie można przecież mówić wyłącznie o
środowiskowym zatruciu bez uwzględnienia człowieka, skoro zatrute środowisko
znaczy tyle co nasze choroby. Sprawa poważna o tyle, że dziś nienarodzone już
dzieci wykazują we krwi ok. 120 toksycznych substancji, zdolnych wywołać każdą
praktycznie chorobę. To tylko kwestia
czasu. Tak więc medycyna ekologiczna powstała z myślą o uzdrowieniu człowieka,
schorowanego z powodu zatrucia środowiska, a zwłaszcza żywności. Przyczynowy
aspekt chorób jest więc tym, co ją interesuje. Bo jeśli zna się już konkretne
przyczyny choroby (a każda z nich takowe ma!) i wie się jak je należy usunąć,
to świat medycyny może wyglądać inaczej – bezpieczniej i taniej. Medycyna
ekologiczna to bardzo konkretna wiedza medyczna, której nie wolno nam
ignorować, jeśli chcemy uporać się z chorobami, które nas dziesiątkują.
Sceptycy wątpią w skuteczność medycyny ekologicznej.
Czy rzeczywiście podaje Pan fakty? Czy bez leków można wyleczyć np. astmę,
miażdżycę, cukrzycę?
-
Kiedy piszę lub mówię na temat zdrowia człowieka, to nie prawię banałów, nie
obiecuję (przypadłość tzw. medycyny alternatywnej), staram się jak mogę nie
przekazywać półprawd, których w medycynie i dietetyce jest ogrom. Stawka po
prostu jest zbyt wysoka. Oznacza to, że kiedy piszę iż astmę, miażdżycę czy
cukrzycę (mam tu przede wszystkim na myśli typ II, z powodu której cierpi ok.
90 proc. cukrzyków) można wyleczyć, to znaczy, że taka możliwość istnieje, bo
tę możliwość uczciwie sprawdziłem. Pamiętam, kiedy na konferencji jaką
organizowałem parę lat temu w Krakowie, jeden z zaproszonych lekarzy
immunologów z Anglii (dr L. McEwen) powiedział obecnym: “My nie leczymy astmy.
My ją wyleczamy”, tzn. że jest to fakt. Czasami sama świadomość istnienia
przyczyn, które do choroby doprowadziły, może być lekiem. Znając je można je
przecież usunąć! Podobnie, jak świadomość braku lub niedoboru konkretnych
substancji odżywczych. Rozsądne ich uzupełnienie bowiem też może być lekiem. Bo
lek, do czego nas przyzwyczajono, to niekoniecznie jakaś farmaceutyczna i obca
dla organizmu substancja. Organizm bowiem to takie cudo, że jeśli usunie się
przyczynę, z powodu której cierpi, sam potrafi być dla siebie lekiem i to
doskonałym. Choroby nie są priorytetem w jego programie przeżycia, i wie lepiej
niż lekarz, jak należy z nimi walczyć. W jego programie jest zdrowie i tu
wystarczy mu pomóc. Pod warunkiem, że robić to będziemy z rozwagą i nie pod
dyktando “kącików zdrowia”.
W Polsce coraz częściej chore osoby korzystając z
porad książkowych lub z różnych informacji pozyskanych z Internetu, leczą się
same w domu (metoda Gersona, itp.). Czy Pana zdaniem te terapie mają szanse
powodzenia gdy pacjent przeprowadza je samodzielnie w domu?
-
Osobiście jestem przeciwny wszelkim standardowym formom leczenia i
samoleczeniu. Zwłaszcza tym proponowanym w magazynach dla kobiet lub w
internecie. Trzeba pamiętać o dwóch rzeczach: medycyna dla wielu stała się
lukratywnym sposobem generowania dochodów oraz o tym, że każdy z nas jest inny,
i że ta sama niby choroba, może mieć inne podłoże. Innymi słowy, ta sama
choroba u p. Kowalskiej niekoniecznie musi być leczona tak, jak u p.
Wiśniewskiej. Zatem leczenie poważnych chorób wymaga poważnego i indywidualnego
podejścia. Przerażają mnie reklamy, w których frywolność języka wzbudza wśród
chorych często nieuzasadnione nadzieje. Jest to szczególnie widoczne w
“alternatywie”, która nie przebiera w słowach obietnic. Cierpi na tym medycyna
jako taka, cierpią ludzie, wygrywają nieuzasadnione nauką metody leczenia.
Uważam, że niektóre standardy w medycynie mogą odnosić pożądany skutek.
Jakkolwiek, dopóki nie uznamy, że są one również dobre dla nas, zastanawiałbym
się czy należy je zastosować? O tym przekonał mnie prof. dr Roger Williams,
autor ignorowanego w medycynie pojęcia “biologicznej indywidualności”. Terapia
Gersona i owszem, ale terapia Gersona z rozwagą brzmi dużo lepiej. Poza tym
uważam, że leczenie chorób degeneracyjnych to nie tylko sprawa lewatywy kawowej
czy utrzymanie balansu sodu oraz potasu. W mojej opinii, terapia Gersona mając
swoje naukowe uzasadnienie, niekoniecznie może być tym antidotum, którego danej
akurat osobie potrzeba.
Cztery lata temu wyszła Pana książka “Od lekarza do
grabarza”. Jak ta pozycja została przyjęta na polskim rynku? Dlaczego wznowione
wydanie nosi już jednak zmieniony tytuł – „Ekomedycyna”?
-
Z listów jakie otrzymuję od czytelników wynika (niektóre podaję na mojej
stronie), że książka przyjęła się i jest generalnie przydatna. To miłe, bo z
takim zamiarem była pisana. To, że są dwa tytuły wynikło z przypadku. Kiedyś
znajomy lekarz powiedział mi, że podarowałby tę książkę koledze po fachu, ale
wiesz.... ten tytuł. No więc wymyśliłem, że tytuł może być inny. Jaki?
Podpowiedź otrzymałem od profesora fizjologii z Krakowa.
Czy materiały wykorzystane w
książce są ogólnodostępne? Jeśli tak, dlaczego środowiska opiniotwórcze ich nie
dostrzegają?
-
Są ogólnodostępne na co może wskazywać bibliografia, z której korzystałem i
która jest przecież niemała. Natomiast jeśli chodzi o odpowiedź na drugie
pytanie to myślę, że wynika to z dominacji przemysłu leczenia nad rzetelną
nauką, która nie ma aż takiej siły przebicia. To smutne, że hipokryzja zakradła
się również do medycyny.
Jak Pan odbiera postępowanie polskich lekarzy? Czy
są otwarci na wiedzę nie płynącą od koncernów farmaceutycznych?
-
Lekarze to generalnie ludzie o dużym sercu. Stąd też kierunek studiów jaki
wybrali. Problem w tym, że to co poznają jest akademickie i podane w sposób
matematyczny. A medycyna przecież jest sztuką i chociażby z tego powodu badania
kliniczne, na podstawie których opracowuje się leki, określa ich dawki, są
obrazem wyjątkowego subiektywizmu. Stąd też, jak podają rzetelne źródła, w USA
np. liczba zgonów z powodu prawidłowo spożywanych leków, przekroczyła liczbę
zgonów z powodu chorób nowotworowych. Nie oszukujmy się. Medycyna została
oddana w ręce przemysłu, którego osiągnięcia rozliczają akcjonariusze. Lekarze
zostali przez ten przemysł sprytnie wykorzystani. Myślę, że medycyna to coś
więcej aniżeli pięć minut, a tu jest recepta... Taka postawa kojarzy mi się ze
sprzedażą artykułów spożywczych na kartki w czasach systemu.... Medycyna w moim
pojęciu, to przede wszystkim zapobieganie chorobom, a nie leczenie i odkrywanie
czegoś co już dawno zostało odkryte.
Czy
lekarze są otwarci na nowe? Z rozmów i listów jakie otrzymuję wynika, że tak.
Problem w tym że ich niezależność jest ograniczana przez sztuczne twory
uzurpujące sobie prawo do tytułu tzw. organizacji wiodących. Tak naprawdę
zostały one stworzone wyłącznie po to, aby utrzymać status quo w medycynie. To
przykra i bezprawna decyzja wymierzona przeciwko lekarzom i ich pacjentom, mimo
że oficjalnie mowa jest o dobrze tych drugich. My ludzie, potrafimy być dla
siebie bezwzględni.
Dlaczego tak jest, że mimo ogromu finansowych
nakładów na walkę z tzw. chorobami naszej ery: rakiem, autyzmem, Parkinsonem,
Alzheimerem, czy chorobami układu krążenia, naukowcy są nadal bezradni?
-
To nie naukowcy są bezradni. Bezradna jest medycyna, którą się nam proponuje.
Nie można przecież wyleczyć choroby kiedy kontroluje się wyłącznie symptomy.
Poza tym, obce substancje chemiczne nie generują zdrowia. Zdrowie generują
substancje przyjazne organizmowi człowieka. Integracja nauk medycznych jest
więc tutaj kluczem. Farmacja ma też tu swój udział jednak nie może być on
wiodący! Edukacja pacjentów to jest podstawa. Musi to jednak nastąpić w sposób
rzetelny, bez demagogii “ekspertów”, zaczynając od szkół i przedszkoli,
skończywszy na środowiskach medycznych. Bez edukacji z zakresu prewencyjnego
leczenia możemy sobie o zdrowiu wciąż tylko marzyć. W tym też celu zawiązało
się stowarzyszenie Polskiej Akademii Medycyny Ekologicznej (PAME), które
przejmie na siebie rolę edukatora. Bez rzetelnej edukacji, nadal będziemy
wyglądać porad medycznych w Internecie, wierzyć reklamom, a to, jak zwykle, nic
nie zmieni na lepsze.
Na czym polega „przyczynowe
leczenie chorób”?
-
Na określeniu i usunięciu przyczyny choroby. Poza tym (czego brakuje medycynie
“konwencji”), przyczynowe leczenie to
nade wszystko indywidualna ocena każdego pacjenta. Każdy bowiem z nas jest i
biologicznie, i metabolicznie inny, każdy z nas, ma inne biochemiczne potrzeby.
Nawet genetycznie się od siebie różnimy, choć podobieństwo jest tutaj ogromne.
Jakie ma to znaczenie w praktyce? Ano takie, że proponowane standardy medyczno
– dietetyczne raz działają, raz nie. Najczęściej nie, o czym przekonujemy się
najczęściej sami.
Pana pragnieniem jest stworzenie w Polsce Centrum
Prewencji Chorób. Co udało się zrobić w tym kierunku?
-
Projekt jest na etapie realizacji. Z ludźmi dobrej woli, okazuje się, można
wszystko. Są lekarze, są naukowcy, są ludzie gotowi do pomocy w jego
realizacji. Z myślą o nas, Polakach zamieszkałych w kraju i za granicą,
powstało już PAME, w którym udział mogą wziąć wszyscy ci, dla których obecny
system leczenia jest nieadekwatny do potrzeb. „Dla nas i przez nas” jest hasłem
projektu, który wymaga konsolidacji nas wszystkich. Nie możemy sobie bowiem już
dłużej pozwolić aby polskie dzieci zaczynały życie od inkubatorów, a starsze
przedwcześnie traciły rodziców. Budowa Centrum Leczenia Prewencyjnego, bo to
jest głównym naszym celem, jest w fazie organizacji i wymaga wysiłku ze strony
nas wszystkich. Będzie to pierwszy tego typu ośrodek w Europie. Jest on nam,
Polakom potrzebny jak nigdy w przeszłości. Dlatego też wszystkich, którym
zdrowie jest nieobojętne, zapraszam do wzięcia udziału w ruchu, który się
stworzył. Zapraszam też, do kupna książek, z których część przychodów
przeznaczyłem na cele, o których mowa, oraz na moją stronę (www.maslanky.org ), gdzie podawał będę aktualne
informacje dotyczące projektu. Zacznijmy mówić jednym językiem i nie polegajmy
na nikim. Własne zdrowie i swoich najbliższych musimy wziąć we własne ręce. Tak
przynajmniej to widzę.
Czy pomocna jest w tym względzie
dyrektywa 1863 PE?
-
Sama dyrektywa jest dobrym tylko krokiem we właściwym kierunku. Jednak o
zdrowie musimy zadbać sami. Nikt nas w tym nie wyręczy, a z całą pewnością nie
przemysł leczenia. Wierzę, że znajdą się instytucje, zakłady pracy i ośrodki,
samorządy i ludzie, którzy zrozumieją wartość tego, co chcemy zrobić dla nas –
Polaków.
Jak zwykli ludzie mogą pomóc w
stworzeniu takiego Centrum?
-
Wstąpić do Stowarzyszenia PAME lub wspomagać jego działalność. Każda forma
finansowej pomocy, każda forma zaangażowania jest tutaj potrzebna. Centrum
albowiem ma służyć wszystkim i być wizytówką nas – Polaków. Jednak
najistotniejszym jest to, aby jego naukowo – kliniczna działalność zmieniła
polską rzeczywistość na zdrowszą.
Kiedy planuje Pan przyjazd do
Polski ?
-
Zakładam, że nastąpi to już wkrótce. Wypada mi jeszcze uporządkować kilka spraw
w Kanadzie w której mieszkam i potem już tylko pełne oddanie się realizacji
projektu. W tym m.in. celu planuję w całej Polsce cykl wykładów i spotkań
licząc tu na wsparcie ludzi dobrej woli oraz sponsorów. Doprawdy trudno jest
cokolwiek zrobić bez zaangażowania się w projekt nas wszystkich.
O witaminie C krążą różne opowieści. Mówi się o jej
szkodliwości/bezużyteczności. Proszę powiedzieć co na temat witaminy C
powinniśmy wiedzieć. W posiadaniu jakich danych dotyczących witaminy C
jesteście wy Państwo?
- Witamina C jest jedną z najbardziej
nam ludziom potrzebnych witamin, jeśli chodzi o utrzymanie zdrowia. My ludzie
jej po prostu nie produkujemy jak to potrafią robić zwierzęta. Musimy
dostarczyć ją z zewnątrz i to w ilościach nie tzw. “rekomendowanych” (bo te są
owszem wystarczające, ale tylko na szkorbut), a takich, które spełnią
biochemiczne wymogi. Wiele degeneracyjnych chorób można byłoby uniknąć, gdybyśmy
spożywali ją codziennie w odpowiednich (ok. 2000 mg/dzień) ilościach. Dobrze,
że mówi Pan o rzekomych danych co do szkodliwości tej witaminy, bo rzetelne
dane mówią o jej ogromnej przydatności. No cóż. Witamina C w postaci kwasu
askorbinowego jest tanim i nieopatentowanym produktem. A więc jeśli jest
zagrożeniem dla opatentowanych leków to i badania można tak opracować, aby
wykazana “szkodliwość” jej nie podlegała żadnej dyskusji. To jedna z metod
przemysłu leczenia, którego przychody wkrótce mają osiągnąć 1 trylion dolarów.
Co z takimi pieniędzmi można zrobić? Wiele. Można np. poprzewracać w głowie
nawet lekarzom i przez kolejne sto lat zbierać pieniądze na “finalne
rozwiązania”, które nie mają jakoś ochoty nadejść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz