poniedziałek, 9 lutego 2015

Czy na pewno chcesz być bogaty?


Czy widziałeś już zdjęcie Arthura De Vany?
W wieku niemal 80 lat jest bardziej przystojny, umięśniony, opalony, promienny i zdrowszy niż większość 40-letnich mężczyzn.
Arthur De Vany zwany jest ojcem stylu życia paleo. Styl ten powstał w USA i zrzesza ludzi, którzy starają się żyć w sposób jak najbardziej zbliżony do stylu życia naszych przodków z czasów zbieracko-łowieckich. Ludy zbieracko-łowieckie żyły przed wynalezieniem rolnictwa, 10 tysięcy lat temu, w epoce paleolitu. Stąd właśnie nazwa „styl paleo”.

Gdyby porównać posturę Arthura De Vany do zgrzybiałej sylwetki  zamożnych Polaków czy Francuzów, przywódców politycznych czy celebrytów w jego wieku, nasuwa mi się jeden wniosek.
Za każdym razem, gdy o tym myślę, dochodzę do przekonania, że ci, którzy mają środki pozwalające im na opiekę medyczną, którzy spożywają najdroższe jedzenie i przebywają w najwygodniejszych miejscach, ostatecznie przegrywają swoje życie.
Tymczasem szczęście i zdrowie według Arthura De Vany wydaje się takie naturalne, proste i niedrogie. Prawdziwe szczęście polega na tym, aby spać spokojnie, mieć jasny umysł, dobry apetyt, nie odczuwać nienawiści ani zazdrości, śmiać się często i serdecznie, jeść posiłki w dobrym towarzystwie, wykonywać prace fizyczne na świeżym powietrzu (lub zdrowo i aktywnie wypoczywać), pływać w morzu, nie chodzić na zebrania, za to regularnie otaczać się przyjaznymi ludźmi – a do tego nie trzeba mieć milionów na koncie.
Mówiąc zupełnie szczerze, to, co nasza cywilizacja ma najlepszego do zaoferowania ludziom o największych możliwościach finansowych, jest nic nie warte w porównaniu z tym, co każdy człowiek może zaoferować sobie sam, przy odrobinie wyobraźni.

Czym jest styl życia paleo?

Styl paleo to sposób życia naszych przodków sprzed powstania rolnictwa. Charakteryzowały go długie marsze w celach migracji lub poszukiwania jedzenia, łowienie ryb oraz polowania wymagające odwagi, wytrzymałości, siły i zwinności, po których następowały uczty, jeśli upolowano zwierzynę.
Człowiek z epoki paleolitu żył na świeżym powietrzu i jadł dużo mięsa, ryb i skorupiaków. Białko stanowiło do 34% jego diety, a dzisiaj zaledwie do 12%. Odżywiał się też oczywiście roślinami, owocami i orzechami. W jego diecie nie było mleka, zbóż ani cukru. Owoce, które zbierał, były bogate w witaminy i składniki odżywcze, za to mało słodkie.
W taki sposób żyło i funkcjonowało 84 tysiące pokoleń ludzi (od mniej więcej 2,5 miliona lat aż do okresu sprzed 10 tysięcy lat).
Twoje mięśnie, kręgosłup, organy wewnętrzne i oczywiście mózg przez tysiąclecia ewoluowały, aby dopasować się do potrzeb ludzi z tamtych czasów, a nie do stylu życia, który prowadzimy od 10 tysięcy lat.
10 tysięcy lat to naprawdę zbyt krótko, aby gatunek miał czas na dostosowanie się do rolnictwa, hodowli i wszystkich cywilizacyjnych udogodnień. 10 tysięcy lat obejmuje tylko 350 pokoleń. Na mapie ewolucyjnej to bardzo mało.
Co więcej, 7 pokoleń temu doświadczyliśmy rewolucji przemysłowej. To przyniosło drastyczne zmiany w naszym sposobie życia. Koniec długiego maszerowania, skoro pojawiły się pociągi. Dużo mniej ręcznej pracy, mniej przebywania na zewnątrz, a co za tym idzie – mniej słońca, skoro pojawiły się maszyny. Komfort życia znacznie wzrósł (ogrzewanie, windy, klimatyzacja, woda bieżąca, ciepła woda, elektryczność itd.) za cenę naszego zdrowia.
Raptem jedno pokolenie wstecz byliśmy świadkami rewolucji cyfrowej, która głęboko zmieniła nasz sposób komunikowania się z innymi oraz nasze środowisko społeczne.
Nie ma się co dziwić, że człowiek czuje się zdezorientowany i łapie wszelkiego typu choroby fizyczne i psychiczne trudne do wyleczenia.
Te osiągnięcia cywilizacyjne wydają nam się wspaniałe. Wspominamy czasem, jak ciężkie było kiedyś życie, gdy jeszcze nie znaliśmy współczesnych udogodnień. Jednak niedawne badania (biologiczne, historyczne i antropologiczne) wykazały, że ludność zbieracko-łowiecka z okresu paleolitu miała ogólnie lepsze zdrowie, lepszą kondycję fizyczną, rzadziej dotykały ją choroby, będące w dzisiejszych czasach główną przyczyną zgonów (choroby krążenia, rak, cukrzyca, depresja prowadząca do samobójstw).
Stąd też idea powrotu do stylu życia zbliżonego do człowieka z paleolitu.

Wzrost oczekiwanej długości życia to mit

Mówią nam, że średnia długość życia praprzodków wynosiła wówczas tylko 30 lat.
Jest to jednak wynik uśredniony, któremu nie za bardzo należy wierzyć, ponieważ wlicza się tu liczne wówczas zgony w młodym wieku (np. nowo narodzonych dzieci). To zjawisko wysokiej umieralności w młodym wieku występowało aż do pierwszej wojny światowej.
Oczekiwana długość życia osób, które osiągnęły 20. rok życia, wcale w dzisiejszych czasach nie jest dużo wyższa. A różnica wynika głównie z tego, że u naszych przodków występowało wyższe ryzyko gwałtownej śmierci (wypadki, wojny).
Nawet w XXI wieku wzrost średniej oczekiwanej długości życia wciąż jest przeszacowany.
Prof. Richard Lewontin z Harvardu oszacował, że przez ostatnie 50 lat statystyczna średnia oczekiwana długość życia 60-latka wzrosła o zaledwie 4 miesiące, mimo całego postępu technicznego i wzrostu wydatków na zdrowie.
Według danych amerykańskiego Center for Disease Control (CDC), średnia oczekiwana długość życia osoby 20-letniej wynosiła 62 lata w latach 1900–1902. W 2002 roku oczekiwana długość życia 20-latka wynosiła 78 lat. Widać więc przyrost o 15 lat w okresie 100-letnim, jednak to wcale nie robi wrażenia. Ponieważ większość tego wzrostu należy przypisać higienie, bieżącej wodzie, lepszym normom bezpieczeństwa i niższej przestępczości. Mimo wszystko wzrost średniej oczekiwanej długości życia mało zależał od postępu medycyny, włącznie z tym najbardziej spektakularnym osiągnięciem, czyli odkryciem antybiotyków w latach 40. XX w.
Poza tym ta fantastyczna wizja obiecywana naszej młodzieży („W waszym pokoleniu wszyscy będziecie stulatkami!”) szczególnie lekceważy ryzyko, zupełnie realne, że w międzyczasie może wystąpić globalna katastrofa nuklearna lub ekologiczna. Taka katastrofa zredukowałaby na wiele dziesięcioleci życie całej ludności świata, włącznie z osobami dorosłymi o dobrym zdrowiu.
To, że do tej pory się to nie wydarzyło, nie znaczy, że się nigdy nie wydarzy. Moim zdaniem taka ewentualność jest wysoce prawdopodobna, patrząc na szaleństwo społeczeństw. Zaczynając od społeczeństwa europejskiego i amerykańskiego, szaleństwem jest pozwalanie swoim przywódcom politycznym na tak szeroką władzę i na posiadanie przerażającej broni. Pomimo że nie zasługują ani na grosz zaufania, które otrzymują.
Nie zapominajmy, iż projekt bomby atomowej, opracowany przez niemieckich uczonych chroniących się w USA, a także projekty pocisków międzykontynentalnych, opracowane przez niemieckich uczonych, którzy pozostali w Niemczech, przeszły w całości w ręce największych wrogów Stanów Zjednoczonych i Niemiec, czyli w ręce przywódców sowieckich.
Przywódcy amerykańscy przekazali je następnie, tym razem oficjalnie, swoim przyjaciołom rządzącym Anglią, a następnie, potajemnie, przywódcom izraelskim, a potem indyjskim. W tym samym czasie władze rosyjskie przekazały je władzom chińskim. Przywódcy chińscy przekazali je przywódcom północno-koreańskim, którzy sprzedali je potem władzom pakistańskim, a ci właśnie przekazują je przywódcom irańskim. Ci sami przywódcy Pakistanu otwarcie deklarują, że są gotowi sprzedać bombę atomową komukolwiek, kto tylko zapłaci im w zamian miliard dolarów, co jest kwotą porównywalną do kieszonkowego pierwszego lepszego terrorysty saudyjskiego.
Dla tych wszystkich ekstrawaganckich dyktatorów, bardziej lub mniej zdrowych na umyśle, paranoików, fundamentalistów, życie dzieci ich własnego narodu nie znaczy nic w porównaniu z ich żądzą zapisania swego nazwiska w historii. Kto uwierzy, że oni wszyscy na zawsze powstrzymają się od popełnienia czegoś, czego się nie da naprawić, choćby tylko dla przyjemności wywołania wielkich fajerwerków przed swą śmiercią?
A nawet jeśli taka katastrofa się nie wydarzy, czy to nie jest bez sensu nieustannie świętować wzrost oczekiwanej długości życia, skoro stwierdza się endemiczny wzrost otyłości (do 50% wśród dorosłych w Stanach Zjednoczonych, Chinach, Indiach i krajach arabskich), cukrzycy (40 – 50% ludności w niektórych krajach), nadciśnienia (90% dorosłych Amerykanów) w krajach uprzemysłowionych, a także w krajach rozwijających się, które szybko przejmują zachodni styl życia?
Ta zaprogramowana hekatomba musi dziś skłonić do zastanowienia się, jakich wyborów musimy pilnie dokonać, aby ocalić przyszłość człowieka.

Szczęśliwa prostota

Pierre Rabhi (znany francuski pisarz i propagator powrotu do natury) mówi o bezwzględnej konieczności poszukiwania „szczęśliwej prostoty”. Prostota w jedzeniu i w stylu życia pozwala nie tylko oszczędzić pieniądze. Nie tylko daje lepsze zdrowie. Sprawia, że stajemy się autentycznie szczęśliwsi.
Mówiąc szczerze, nie jest to wcale oryginalne, ponieważ dokładnie to samo twierdzą najwięksi prorocy i filozofowie od czasów starożytnych (od Platona po Senekę, przez Mojżesza, świętego Augustyna, Monteskiusza i innych): przestań się łudzić, że jeśli zostaniesz miliarderem lub będziesz sławny, to staniesz się szczęśliwy.
Nie ma dzisiaj nic łatwiejszego, jak włączyć ekran komputera, żeby zobaczyć z bliska zdjęcia wszystkich możnych tego świata, czyli tych, którzy stali się bogaci lub sławni. Oczywiście nie mówię o oficjalnych zdjęciach, wyretuszowanych i zmanipulowanych. Mówię o prawdziwych zdjęciach, zrobionych z bliska i bez makijażu.
Nie przygnębia Cię, gdy patrzysz, czym stali się Silvio Berlusconi, The Rolling Stones, Madonna, Catherine Deneuve?
Czy oni wszyscy, dla własnego dobra i własnego szczęścia (dla naszego również), nie powinny jak najszybciej zmienić stylu życia? Wyjechać i zamieszkać w chacie, nad brzegiem rzeki pełnej ryb, w słonecznym regionie, spać na twardym materacu, obserwować gwiazdy, uprawiać ogródek lub mieszkać w małym domu na plaży nad brzegiem oceanu? Przestać pić, jeździć, latać samolotami, przestać czytać gazety i pozwalać się fotografować paparazzim?
Można mi zarzucić, że przecież nie wszyscy są tacy. Że Barack Obama jest przystojnym mężczyzną, że są też inni. Bez wątpienia, ale ilu z nich żyje okopanych za kratami i opancerzonymi szybami, w fortyfikowanych rezydencjach w obawie przed zamachem, przed utratą władzy lub uprowadzeniem ich dzieci dla okupu? To samo dotyczy rosyjskich oligarchów, chińskich miliarderów, znanych aktorów i piosenkarzy oraz baronów z Wall Street.
Nie wspominając o tym, że każdy z nich produkuje takie ilości dwutlenku węgla, iż mogą one mieć wpływ na nasze zdrowie tu i teraz. Czy wiesz, że kiedy François Hollande udaje się gdzieś dalej samochodem, zamiast polecieć swoim prywatnym odrzutowcem, patrole żandarmerii są w mobilizacji, aby ochraniać wszystkie mosty i wszystkie skrzyżowania dróg na całej trasie przejazdu, a helikoptery i samoloty wojskowe bez przerwy kontrolują przestrzeń powietrzną, aby zapewnić, że nikt nie dokona zamachu na jego życie? Czy wiesz, że kiedy Barack Obama wybiera się za granicę, towarzyszą mu lotniskowce, bombowce i setki opancerzonych samochodów, transportowane samolotami?
Te absurdy przedstawia się nam jako nieuniknione. Ale tak nie było jeszcze 30 lat temu. Nawet podczas mrocznych czasów w Niemczech w okresie międzywojennym można było spotkać wieczorem na ulicy kanclerza Stresemanna zażywającego świeżego powietrza na Unter den Linden, głównej ulicy Berlina. Nawet dzisiaj prezydent Konfederacji Szwajcarskiej jeździ rowerem po ulicach Berna, stolicy Szwajcarii.
Większość Szwajcarów, nie wspominając o obcokrajowcach, nie zna nawet jego nazwiska. To człowiek, który nie ma dużo władzy, nie jest miliarderem. Nikt nie przyznaje mu Pokojowej Nagrody Nobla. Nie ma go nawet na okładkach gazet. Dlatego ludzie drwią ze Szwajcarów.ltrafioletowe UV
Osobiście jednak tysiąckrotnie wolę jego życie. To się zresztą dobrze składa, bo ja też nie mam dużo władzy ani pieniędzy. Nikt mi nie proponuje Nagrody Nobla i nie piszą o mnie w gazetach. Za to mam rower!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz